czwartek, 23 czerwca 2016

Wspomnienia bolą...

***

- Widzisz tam coś? - zawołał Elante do szybującego wysoko nad miastem jastrzębia.
- Jak na razie nic! - usłyszał odpowiedź.
- Dziwne... Mógłbym przysiąc, że coś słyszałem. A może to tylko wiatr?
- Znów miałeś ten koszmar? - zniżył lot i wylądował na plecach idącego wilka.
- Nie ważne. Brego, to mi się nie umaiło. - zwiesił głowę i zaczął węszyć.
- Ja też miałem dzisiaj koszmar... Ale temat nie jest ważny. Ważne jest to, że gadałem z innymi mieszkańcami i wszyscy zostali ostatnio zaatakowani i poważnie zranieni. Jednak każdy z nich przez inne zwierzę, a nie jednego sprawcę. - towarzysz nie zwracał na niego uwagi.
Nagle wilk uniósł dynamicznie łeb i popędził przed siebie. Brego poderwał się w powietrze i pomknął za wilkiem. Zapach ciepłej krwi unosił się w powietrzu.
Elante wybiegł na wielki plac zarośnięty trawą. Po środku niego stał obrośnięty mchem malutki budynek. Kiedyś służył za kiosk, ale teraz stał bezużyteczny i zaniedbany.
El podbiegł powoli do budowli. Wiedział, że konstrukcja była już od dawna niestabilna. Obszedł go dookoła i przez chwilę się zastanawiał. Wejść się dało, ale z narażeniem życia.
- Brego, podleć do tej dziury w dachu i zerknij czy ten, który jest w środku jeszcze żyje! Inaczej nie ma sensu ryzykować! - zawołał i obserwował jak ptak powoli i ostrożnie zbliża się do budynku.
- Jest! - zaskrzeczał. - Jakiś pies!
- Dokładniej nie można?!
- Cały pogryziony! Raczej nie będzie w stanie ułatwić nam zadania!
- Co jest? - powiedział sam do siebie Elante. - Skąd te wszystkie napady? Za dużo krwi się od niedawna przelewa. O wiele więcej niż zazwyczaj stanowiło dla nas codzienność... Cóż obowiązki wzywają.
Podszedł powoli do przeżartych rdzą drzwi i pchnął je lekko. Rozległ się donośny pisk starych zawiasów i konstrukcja nieco zadrżała.
Na środku małego pokoiku leżał poszkodowany pies. Jego szara, długa sierść posklejała się od świeżej krwi.
Wilk wszedł powoli do wnętrza pomieszczenia. Stawiał pewne kroki, a na jego pysku malował się jedynie wyraz obojętności na wszystko co się teraz wydarzy. Zbliżył się do poszkodowanego i zarzucił go sobie na plecy. Usłyszał cichy jęk i pies niespodziewanie otworzył oczy. Iskrzyły się soczystą czerwienią. Zawył głośno i wbił pazury w ciało ratownika.
Zraniony mocno Elante podskoczył impulsywnie i zaczął się miotać po kiosku. Napastnik gryzł i dotkliwie ranił wilka.
W końcu, szukając jakiegokolwiek ratunku, El walnął w ścianę budynku tyłem, tak, że to napastnik oberwał, a nie on. Ściany budynku zadrżały i z sufitu zaczął sypać się biały pył.
Ranny i ledwo żywy wilk wyskoczył resztkami sił z wnętrza budowli. Ogłuszony napastnik wstał powoli z ziemi i otrząsnął się z szoku. Zauważył leżący za drzwiami cel i skoczył w tamtą stronę, kiedy ściany nagle się zwaliły i pies nie zdążył wyskoczyć ze zrujnowanego do końca kiosku.
- El! Nic ci nie jest? - Brego wylądował obok dotkliwie zranionego przyjaciela. - Wszystko dobrze? - spytał lekko zszokowany.
- Ok. Dzień jak co dzień. Nie narzekam. - wykrztusił i zaczął wylizywać rany.
- Co to było?
- A raczej kto? - oboje spojrzeli w stronę ruin jakby zaraz miała stamtąd wyskoczyć bestia.
- Nieważne. - przerwał te ponure myśli wilk.
- Każda twoja odpowiedź brzmi: ,,Nieważne". Cokolwiek się zdarzy jest dla ciebie nieważne. Może choć raz potraktujesz coś na poważnie? A co jeśli w mieście szaleje jakiś wirus i na przykład jutro zjesz mnie na obiad?
Nie udało mu się jak zawsze zwrócić na siebie uwagi towarzysza.
- Chodźmy stąd, bo nie lubię tego miejsca. Ciarki mnie przechodzą, kiedy tutaj jestem. - wzdrygnął się z obrzydzeniem basior.
- Wyliżesz się z tego?
- Jasne, jasne. Jakby to było niby coś ważnego.
- Wiesz co?! Może i ciebie nie obchodzi twoje życie i wiem, że straciłeś rodzinę, ale nie uważasz, że pora się wreszcie nieco ogarnąć?! Zrozum, twoja matka nie żyje, siostra też, ale ty tak! - mówił szybko i dynamicznie, nie wiele się zastanawiając nad dobieranymi słowami.
Zapomniał o tym, że niechcący poruszył dosyć bolesny dla Elante temat.
- Odwal się. - wycedził przez zęby zupełnie bez żadnych emocji w głosie.
Wstał z wolna i syknął z bólu. Ale nie upadł ani nie położył się z powrotem na chłodną ziemię. Ruszył przed siebie, utykając na tylną, lewą łapę.
- Ej! Ty niby dokąd? - zawołał jastrząb.
I usłyszał tę samą odpowiedź: ,,Odwal się! ", tyle że tym razem zabrzmiała ona głośniej i bardziej uszczypliwie.
Po chwili Brego został sam na placu. 
Wilk mijał niewielkie zabudowania i wysokie bloki. Ulice tu były stare, wąskie i brudne. Niemal wszędzie rosło mnóstwo drzew i krzewów zasłaniających je z dwóch stron. 
Na skromnym skrzyżowaniu El skierował się w prawą stronę i wkroczył na polną ścieżkę, prowadzącą do wielkiego bloku.
Przeszedł obok podłużnego, niskiego budynku i skręcił w lewo. Wszedł w krzaki, za którymi ukryte było wejście do środka bloku.
Wilk wślizgnął się ostrożnie do środka i zaczął wspinać się po zrujnowanych schodach. Nie bał się, że konstrukcja może się pod nim zawalić. Wiele razy odwiedzał to miejsce i wiedział dokładnie, na którym schodku można stawać, a na którym lepiej nie. Gdy dotarł na sam szczyt podszedł do ciężkich, metalowych drzwi i pchnął je z całej siły. Okropnie zatrzeszczały i otwarły się na oścież. 
Wyszedł na świeże powietrze i podszedł do krawędzi dachu.

Ułożył się wygodnie i obserwował miasto z lotu ptaka. Przednie łapy zwisały mu swobodnie z krawędzi podłoża, a uszy wychwytywały każdy choćby najmniejszy dźwięk. Nos badał wszystkie zapachy, które ostry wiatr przynosił z chłodnym podmuchem.
Elante lubił to miejsce. Zazwyczaj przychodził tu nocą, kiedy widać było na granatowym niebie cudne, iskrzące się gwiazdy.
Nie bał się wysokości. Nie bał się upadku. Nie bał się bycia odważnym. Jego oczy pochłaniały ten niezwykły widok. Czuł bezgraniczne przywiązanie do tego wiatru, szarpiącego jego długą sierść, do promieni słońca, delikatnie łaskoczących jego pysk. 
Zaczął wylizywać zakrwawione miejsca.
Czas, który spędził sam na sam w oczekiwaniu na powrót matki, zmienił go nie do poznania. Kiedyś miał w sobie mnóstwo energii, teraz wszystko było dla niego bez znaczenia. Nie obchodziło go jego życie. Nic. Jedynie Brego czasami dodawał mu otuchy, choć starał się tego nie okazywać. Jednym słowem: z małego, ciekawego świata szczeniaka wyrósł znudzony życiem młody wilk.
Przeczesywał wzrokiem każdą ulicę, każdy zakamarek i każdy zaułek. Bo nosił w sobie nadzieję, że może jeszcze kiedyś znajdzie matkę i siostrę. Że skoro on przeżył to i im się udało.
Usłyszał trzepot skrzydeł Brego i uniósł głowę. Ptak wpatrywał się w niego wyczekująco.
- Chodź, jak musisz. - wydusił z grzeczności.
Towarzysz uśmiechnął się lekko i wylądował obok przyjaciela.
- Wiesz... - zaczął.
- Wiem, wiem. Czasami nie panujesz nad tym co mówisz. - przerwał mu.
- W zasadzie to miałem trochę racji. - powiedział niepewnie, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie Elante, natychmiast przerwał. - Masz rację. - dokończył.
Nastała chwila ciszy.
- Przynajmniej jesteśmy we dwóch, nie? Razem zawsze raźniej. - zagaił jastrząb.
El z trudem wymusił u siebie uśmiech i zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy ciszy.
- Ciekawe jak to by było, gdybyśmy nie byli sami...

środa, 22 czerwca 2016

Prolog

Cichy las. Wkoło śmiga delikatny wietrzyk, łaskocząc delikatnie twój nos. Wszystko nowe: zapachy, jakaś wielka świecąca kula na niebie i uspakajający dotyk pyszczka matki. I odgłosy gwaru miasta w oddali.
Malutki Elante leżał wtulony w ciepłe, białe futro młodej wilczycy. Jego starsza siostra, Skerena, siedziała w łapach mamy i obserwowała bez przerwy małą puchatą, czerwoną kuleczkę, która nawet jeszcze nie potrafiła chodzić.
- Mamo, kiedy będę się mogła z nim pobawić? - zawodziła co chwilę.
- Musisz nieco poczekać, on zapewne też chciałby już gdzieś pomknąć na własnych, w pełni sprawnych łapach.
Zbliżyła głowę do szczeniaka i polizała go czule. Odpowiedział jej cichy pisk.

***

- Skera, gonisz! - wrzasnął młody wilczek i nie zdążył przebiec nawet kilku kroków, kiedy podwinęła mu się łapa.
Walnął pyszczkiem o ziemię i poczuł dodatkowy nacisk łap starszej siostry na łbie.
- Ale z ciebie ciamajda! Po raz siódmy z kolei to samo! Ja chcę się pobawić, a nie bez przerwy patrzeć jak walisz pyskiem w piach.
Zeszła z brata i przewróciła zrezygnowana oczami.
Nagle przywarła do ziemi i wysunęła pazury.
- Sker, co robisz?
- Ćśśś! Bo mi spłoszysz zabawkę! - przerwała mu natychmiast.
Dopiero teraz zauważył zająca ukrytego w krzakach i sparaliżowanego strachem.
- Wiesz, chyba nie powinnaś tego robić! - powiedział powoli, ale stanowczo. Ona jednak nie zwracała na niego uwagi.
- Chodź tu, mały. - zaczęła szeptać w stronę zwierzyny. - No chodź. Pobawimy się w berka...
Skoczyła na zająca, ale ktoś uderzył w nią w locie i spadła w pobliskie błoto.
Zając czmychnął, a ona starała się oczyścić oczy z lepkiej mazi.
- Nic ci nie jest? - usłyszała obok siebie głos przyjaciela i wydostała się z kałuży.
- To ty mnie uderzyłeś?! - wpadła w furię. - Prawie go miałam! To byłaby moja pierwsza zdobycz! No i jeszcze jestem cała umazana w tym ochydztwie!
Skerena miała pod względem koloru futra gorzej od Elante, ponieważ jej sierść była biała jak śnieg i brudziła się od wszystkiego. Teraz wyglądała co najmniej okropnie. Pojedyncze włoski posklejały się ze sobą i utworzyły sporej wielkości kołtuny.
- Jedliśmy już dzisiaj obiad, a dla przyjemności nie powinno się zabijać! - mimo, że był mniejszy i słabszy od Skery to ustawił się w bojowej pozie bez odrobiny wahania.
Skerena najeżyła sierść na karku i zanosiło się na bójkę, kiedy nagle z zarośli wybiegła ich matka.
- Mamo? - powiedzieli równocześnie.
- Nie ma czasu wyjaśniać. Mam przeczucie... Czuję, że zaraz zdarzy się coś złego... - pochwyciła syna i uniosła go delikatnie ściskając zębami skórę na karku malca. - Skerena, nadążysz? I dlaczego jesteś taka brudna? - zwróciła się w stronę umazanej wilczycy. 
Ta tylko coś wyburczała pod nosem i po chwili cała trójka gnała przed siebie.
Przez chwilę nic się nie działo. Dopiero po paru minutach niepozornej ciszy rozległ się wybuch tak głośny, że Skera upadła ogłuszona na ziemię.
Dorosłej waderze na szczęście nic się nie stało i dalej biegła przed siebie.
Nad miastem zaczął się unosić dym i ogień. Zwierzęta w lesie zaczęły wariować. 
Szukając ratunku, samotna matka rzuciła się zdesperowana w stronę miasta.
Znała tam pewną, opuszczoną piwnicę, w której zawsze mogli się czuć bezpiecznie.
Biegła przez ulice, skrzyżowania i zaułki. Wokół niej unosił się dym i iskry ognia. Niespodziewanie naprzeciw niej wyłonił się zza zakrętu tłum przerażonych ludzi. Zaczęła uciekać i przez to zmyliła kierunek.
W końcu znalazła jakąś wąską uliczkę i odcięła się od tłumu piszczących stworzeń. Okazało się jednak, że wiedzie donikąd. Na końcu niej znajdował się zagradzający drogę płot. Zrezygnowana uciekinierka ułożyła się w kącie barykady i postawiła na ziemię synka.
- Jak dobrze, że przynajmniej jesteśmy razem, prawda?
Sparaliżowany strachem Elante nic nie odpowiedział. Czuł jedynie jak mama liże go delikatnie po pyszczku.
- Chwila, gdzie jest Skera?! - wadera poderwała się przerażona z ziemi i zaczęła wyć.
Nikt jej nie odpowiedział.
- Muszę ją znaleźć... - szepnęła sama do siebie i zwróciła się do szczeniaka. - Zaczekaj tu na mnie i nigdzie się nie ruszaj!
El usłuchał i patrzył przez chwilę jak jedyna znana mu i kochana osoba znika za rogiem.
Czekał. Czekał jeszcze długo, ale matka nie pojawiała się. Nikt nie nadchodził. W głowie miał pełno strasznych myśli, które co chwila ustępowały miejsca nowym. W jego oczach widać było łzy i iskry ognia unoszące się w powietrzu, a raczej zatrutym dymie.
Zamknął oczy i... Obudził się.
Młody wilk leżał w tym samym miejscu na tej samej ulicy. Znał całe miasto na wylot. Przez te wszystkie dni, miesiące zwiedził sporo miejsc i znalazł mnóstwo pustych kryjówek, ale wciąż wracał na to samo miejsce, bo nigdy nie zapomniał...
- Znowu ten sen. - powiedział sam do siebie i położył łeb na łapach.
Nie był tym samym małym, przerażonym wilczkiem co kiedyś. Teraz w jego oczach widać było jedynie wyraz obojętności na wszystko co się dokoła działo.