sobota, 2 lipca 2016

,,Jest całkiem jak ja, tyle że inny.''

- Nie chcę cię!!! - wrzasnęła biała wilczyca.
- Mamo...
- Myślałeś, że nie miałam zamiaru cię zostawić? Zrobiłam to specjalnie! Przez ciebie twoja siostra nie żyje!!! Nienawidzę cię! - odwróciła się od syna i pobiegła w stronę elektrowni atomowej.
- Nie, czekaj! - wilk zaczął płakać i rzucił się za matką.
Oddalała się coraz bardziej.
- Nie! Nie wchodź tam! - krzyknął, ale było już za późno.
Głośny wybuch. Reakcja atomowa odrzuciła Elante tak daleko, że uderzył w ścianę jednego z bloków i strzaskał sobie kręgosłup. Upadł na ziemię i sapnął ciężko. Dym zaczął szczypać go w oczy, łzy zasnuwać je mgłą.
Przymknął powieki, a gdy je otworzył leżał znowu na szczycie tego samego bloku, na którym postanowił uciąć sobie drzemkę.
Dyszał przez chwilę ciężko. Ponownie ułożył głowę pomiędzy łapami, aby zakryć łzy, ale nie wiele to dało. Siedzący obok Brego już to dostrzegł. W końcu był jastrzębiem i miał bystre oko.
- Jaki tym razem miałeś koszmar? - spytał ściszonym głosem.
Wilk przez chwilę zastanawiał się co ma odpowiedzieć.
- Po prostu ból pleców jak zwykle się nieco nasilił. To wszystko. - rzucił po chwili na odczepnego.
- Głodny jestem. - dodał po chwili Brego. - Idziesz ze mną nad rzekę?
- Nie mam nic lepszego do roboty, więc mogę się poświęcić. - wymamrotał i dźwignął się z trudem na łapy. Rany mimo wszystko były jeszcze świeże i przez nie trudniej było się poruszać.
Jeśliby pójść na południe można było dotrzeć do rzeki Prypeć pokonując zaledwie kilka kilometrów. Wystarczyło skierować się w stronę ogromnego Diabelskiego Młyna, a potem przejść ze dwa kilometry wiodącą na wprost ulicą.
Brego poleciał pierwszy. O wiele szybciej dotarł na miejsce. Za to Elante miał nieco dłuższą trasę do pokonania. Po pewnym czasie marszu asfaltowa droga urwała się i zastąpiła ją żwirowa, wyjeżdżona przez dawne pojazdy poruszające się tą trasą.
Mijał słupy wysokiego napięcia i pojedyncze krzaki, które stopniowo zaczynały pojawiać się w towarzystwie różnych innych roślin. Krajobraz dopełniała złota, sucha i bujnie rosnąca trawa.
Kroki wilka odbijały się i rozchodziły echem po całym obszarze. Słyszał jedynie bicie swojego serca i odgłosy polującego na ryby jastrzębia. Zapewne niektórych przerażałaby ta cisza, ale nie jego. Dla Elante tak właśnie wyglądała codzienność. Nawet lubił tę ciszę. Łatwiej w niej było pozbierać myśli i skupić się na swoich sprawach.
Ciągle nie mógł wygnać z głowy tego uporczywego snu, który wciąż go nawiedzał.
Co jeżeli ona naprawdę mnie porzuciła?, myślał, Co jeżeli nigdy mnie nie chciała? Zawsze wolała moją siostrę? A może obie mnie oszukały?
- El! Popatrz! Widzisz jaki wielki?! - jego przemyślenia przerwał głos przyjaciela. Trzymał w szponach urodziwą rybę. - Ty też chcesz?! - Nie odpowiedział. - Dobra! I tak ci złapię! - dokończył Brego i zanurkował ze świstem powietrza w dół
Wilk przez chwilę badał wzrokiem otoczenie. Po chwili podszedł do krawędzi brzegu i usadowił się na miękkiej trawie. Kiedy znów zaczęły przychodzić mu do głowy te same myśli, zacisnął mocno oczy, żeby pohamować łzy.
- Dlaczego wszystko jest takie bez sensu?!!! - wrzasnął na całe gardło, aby choć trochę sobie ulżyć.
Jastrząb zerknął na niego bacznie, ale gdy bliżej ocenił sytuację wrócił do swojego zajęcia.
El spuścił głowę i wpatrywał się w gładką taflę wody, która teraz falowała lekko.
- El?! Chodź tu! Szybko!!! - głos Brego przybrał nieco histeryczny ton.
- Słuchaj, jak znowu masz jakąś tłustą rybę to mnie to...
- El!!! Masz tu przyjść!!! - przerwał mu natychmiast.
- Gdzie?! Mam się wzbić w powietrze?!
Jastrząb poszybował w jego kierunku, ale nie usiadł mu na plecy jak zawsze, tylko utrzymywał się w powietrzu tuż przed pyskiem towarzysza.
- Tam ktoś jest, na tej wystającej z wody gałęzi. Musisz mu pomóc, bo chyba zaraz się się zsunie, a ja nie mam tyle siły, żeby go udźwignąć.
- Nie mamy pojęcia, kim jest. Skąd możesz mieć pewność, że nie napadnie mnie tak jak za ostatnim razem? - oboje zwrócili swoje spojrzenia w tamtym kierunku.
- Po prostu mam przeczucie. W dodatku wygląda na szczeniaka.
Wilk zastanawiał się przez chwilę. Prąd w rzece był co prawda dosyć słaby, ale muł pod łapami wyjątkowo zdradliwy. Gdzieniegdzie głębokość sięgała do nawet 5 m przy brzegu.
Odkręcił się na pięcie i ruszył w kierunku miasta.
- Hej! Ty niby dokąd?!!! - zawołał oburzony, ale nagle Elante odwrócił się i zaczął biec co sił w łapach. Skoczył i rozległ się głośny plusk. Na moment woda zalał mu uszy i przysłoniła oczy, ale natychmiast zaczął energicznie przebierać łapami, pokonując opór wody. Cel znajdował się metr od niego. Zbliżył się ostrożnie i przez chwilę przyglądał się rozdygotanemu szczeniakowi. Jego sierść była przemoczona.
- Słuchaj, pomogę ci. Musisz tylko wskoczyć mi na plecy. - mówił powoli i spokojnie, jakby w ogóle nie byli w tak niebezpiecznej sytuacji.
Mały pokiwał łbem i kiedy Elante ustawił się pod najlepszym dla szczeniaka kątem ten spróbował choćby resztkami sił wdrapać mu się na grzbiet.
El zwrócił się do brzegu. Czuł jak ciało biedaka drży z zimna i strachu.
Podpłynął ostrożnie do brzegu i wyskoczył z rzeki.
Nachylił się nad ziemią, pozwalając młodemu zeskoczyć na ciepłą trawę.
Kiedy szczeniak opuścił miejsce transportu wilk otrzepał się, ochlapując stojącego obok Brego.
- Tyle razy ci mówiłem! Jak chcesz się pozbyć z siebie wody to ostrzegaj przynajmniej! - wymamrotał, czyszcząc mokre pióra.
Przez moment jakby zupełnie zapomnieli, że nie są wcale sami. Tę chwilę przerwał głośny śmiech.
Ze zdumieniem obserwowali jak mały tarza się po nagrzanej od słońca ziemi, merdając ogonkiem.
- Młody, z tobą jest coś nie tak? - El przechylił łeb i patrzył na niego jak na idiotę. - Ty przed chwilą o mało co nie zginąłeś! Według ciebie to jest śmieszne?!
- No jasne! - przekręcił się na brzuch i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To było czadowe! Sam też bym sobie poradził. - wyprostował się dumnie.
- Gdzie jest twoja matka? - przerwał mu jastrząb.
- Nie ma jej. Porzuciła mnie. - Elante drgnął lekko. - Nie obchodzi ją ani to gdzie jestem, ani to co robię. - mówił wciąż beztroskim tonem, jakby to nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.
- I co...? - El wydawał się być nieco zdezorientowany. - Jesteś pewny, że ona cię... porzuciła? Może po prostu... Nieważne. Jakim cudem znalazłeś się tak daleko od brzegu?
- Powiedzmy, że mam dosyć dziwne skłonności do wody. Kiedy ją widzę nie mogę się powstrzymać i... Jakoś tak wychodzi. Nawet nie wiem jakim cudem nagle znajduję się w podobnych miejscach.
- Czyli co...? Żyjesz sam?
- No. - uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Więc idziesz z nami. - El podszedł do szczeniaka i uniósł zębami za skórę na karku.
Brego zerknął na niego zdezorientowany.
- Na-naprawdę? - nie spodziewał się takiej decyzji ze strony wilka.
- Ej! Puszczaj! Ja chcę być wolny! Sam sobie radzę! - wrzeszczał szczeniak i zaczął się wyrywać, ale na niewiele mu się to zdało.
Wkrótce dotarli do tego samego bloku. Weszli na dach i dopiero wtedy Elante odstawił szczeniaka.
- Nie mówiłeś jak się nazywasz. - zauważył.
- Wypuśćcie mnie! - wyszczerzył zęby i ustawił się w bojowej pozie. Na nikim nie wywarł żadnego wrażenia.
- Zaczynasz mnie wnerwiać. - wyburczał El i położył się na swoim ulubionym miejscu, czyli na krawędzi dachu.
- To ja może skoczę po te ryby. - Brego wzniósł się w powietrze i zawrócił w stronę rzeki.
El kątem oka obserwował jak mały zakrada się do wyjścia.
- To ci nic nie da.
- A-ale niby co? - spytał nieco zmieszany.
Widząc zerową reakcję opiekuna podszedł do niego i przyjrzał mu się uważnie.
- A ty dlaczego taki sztywny? - zaczął bawić się jego ogonem.
El natychmiast posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i warknął cicho. Młody odsunął się nieco.
- Sztywniak. - wymamrotał. - Jestem Rico.

Późną nocą Rico trochę ochłonął, ku zadowoleniu Elante, i wreszcie zasnął.
El przyglądał mu się przez chwilę. Brego też już chyba spał. Podszedł cicho do malca i otulił go swoim futrem.
- A wydajesz się taki sztywny. - usłyszał szept przyjaciela.Zwrócił w jego stronę łeb. - Dlaczego jego przyjąłeś bez wahania?
- Nie chcę, żeby miał takie dzieciństwo jakim było moje. Poza tym, jest całkiem jak ja, tyle że inny. - zwinął się w kłębek okrywając malucha puszystym ogonem.

czwartek, 23 czerwca 2016

Wspomnienia bolą...

***

- Widzisz tam coś? - zawołał Elante do szybującego wysoko nad miastem jastrzębia.
- Jak na razie nic! - usłyszał odpowiedź.
- Dziwne... Mógłbym przysiąc, że coś słyszałem. A może to tylko wiatr?
- Znów miałeś ten koszmar? - zniżył lot i wylądował na plecach idącego wilka.
- Nie ważne. Brego, to mi się nie umaiło. - zwiesił głowę i zaczął węszyć.
- Ja też miałem dzisiaj koszmar... Ale temat nie jest ważny. Ważne jest to, że gadałem z innymi mieszkańcami i wszyscy zostali ostatnio zaatakowani i poważnie zranieni. Jednak każdy z nich przez inne zwierzę, a nie jednego sprawcę. - towarzysz nie zwracał na niego uwagi.
Nagle wilk uniósł dynamicznie łeb i popędził przed siebie. Brego poderwał się w powietrze i pomknął za wilkiem. Zapach ciepłej krwi unosił się w powietrzu.
Elante wybiegł na wielki plac zarośnięty trawą. Po środku niego stał obrośnięty mchem malutki budynek. Kiedyś służył za kiosk, ale teraz stał bezużyteczny i zaniedbany.
El podbiegł powoli do budowli. Wiedział, że konstrukcja była już od dawna niestabilna. Obszedł go dookoła i przez chwilę się zastanawiał. Wejść się dało, ale z narażeniem życia.
- Brego, podleć do tej dziury w dachu i zerknij czy ten, który jest w środku jeszcze żyje! Inaczej nie ma sensu ryzykować! - zawołał i obserwował jak ptak powoli i ostrożnie zbliża się do budynku.
- Jest! - zaskrzeczał. - Jakiś pies!
- Dokładniej nie można?!
- Cały pogryziony! Raczej nie będzie w stanie ułatwić nam zadania!
- Co jest? - powiedział sam do siebie Elante. - Skąd te wszystkie napady? Za dużo krwi się od niedawna przelewa. O wiele więcej niż zazwyczaj stanowiło dla nas codzienność... Cóż obowiązki wzywają.
Podszedł powoli do przeżartych rdzą drzwi i pchnął je lekko. Rozległ się donośny pisk starych zawiasów i konstrukcja nieco zadrżała.
Na środku małego pokoiku leżał poszkodowany pies. Jego szara, długa sierść posklejała się od świeżej krwi.
Wilk wszedł powoli do wnętrza pomieszczenia. Stawiał pewne kroki, a na jego pysku malował się jedynie wyraz obojętności na wszystko co się teraz wydarzy. Zbliżył się do poszkodowanego i zarzucił go sobie na plecy. Usłyszał cichy jęk i pies niespodziewanie otworzył oczy. Iskrzyły się soczystą czerwienią. Zawył głośno i wbił pazury w ciało ratownika.
Zraniony mocno Elante podskoczył impulsywnie i zaczął się miotać po kiosku. Napastnik gryzł i dotkliwie ranił wilka.
W końcu, szukając jakiegokolwiek ratunku, El walnął w ścianę budynku tyłem, tak, że to napastnik oberwał, a nie on. Ściany budynku zadrżały i z sufitu zaczął sypać się biały pył.
Ranny i ledwo żywy wilk wyskoczył resztkami sił z wnętrza budowli. Ogłuszony napastnik wstał powoli z ziemi i otrząsnął się z szoku. Zauważył leżący za drzwiami cel i skoczył w tamtą stronę, kiedy ściany nagle się zwaliły i pies nie zdążył wyskoczyć ze zrujnowanego do końca kiosku.
- El! Nic ci nie jest? - Brego wylądował obok dotkliwie zranionego przyjaciela. - Wszystko dobrze? - spytał lekko zszokowany.
- Ok. Dzień jak co dzień. Nie narzekam. - wykrztusił i zaczął wylizywać rany.
- Co to było?
- A raczej kto? - oboje spojrzeli w stronę ruin jakby zaraz miała stamtąd wyskoczyć bestia.
- Nieważne. - przerwał te ponure myśli wilk.
- Każda twoja odpowiedź brzmi: ,,Nieważne". Cokolwiek się zdarzy jest dla ciebie nieważne. Może choć raz potraktujesz coś na poważnie? A co jeśli w mieście szaleje jakiś wirus i na przykład jutro zjesz mnie na obiad?
Nie udało mu się jak zawsze zwrócić na siebie uwagi towarzysza.
- Chodźmy stąd, bo nie lubię tego miejsca. Ciarki mnie przechodzą, kiedy tutaj jestem. - wzdrygnął się z obrzydzeniem basior.
- Wyliżesz się z tego?
- Jasne, jasne. Jakby to było niby coś ważnego.
- Wiesz co?! Może i ciebie nie obchodzi twoje życie i wiem, że straciłeś rodzinę, ale nie uważasz, że pora się wreszcie nieco ogarnąć?! Zrozum, twoja matka nie żyje, siostra też, ale ty tak! - mówił szybko i dynamicznie, nie wiele się zastanawiając nad dobieranymi słowami.
Zapomniał o tym, że niechcący poruszył dosyć bolesny dla Elante temat.
- Odwal się. - wycedził przez zęby zupełnie bez żadnych emocji w głosie.
Wstał z wolna i syknął z bólu. Ale nie upadł ani nie położył się z powrotem na chłodną ziemię. Ruszył przed siebie, utykając na tylną, lewą łapę.
- Ej! Ty niby dokąd? - zawołał jastrząb.
I usłyszał tę samą odpowiedź: ,,Odwal się! ", tyle że tym razem zabrzmiała ona głośniej i bardziej uszczypliwie.
Po chwili Brego został sam na placu. 
Wilk mijał niewielkie zabudowania i wysokie bloki. Ulice tu były stare, wąskie i brudne. Niemal wszędzie rosło mnóstwo drzew i krzewów zasłaniających je z dwóch stron. 
Na skromnym skrzyżowaniu El skierował się w prawą stronę i wkroczył na polną ścieżkę, prowadzącą do wielkiego bloku.
Przeszedł obok podłużnego, niskiego budynku i skręcił w lewo. Wszedł w krzaki, za którymi ukryte było wejście do środka bloku.
Wilk wślizgnął się ostrożnie do środka i zaczął wspinać się po zrujnowanych schodach. Nie bał się, że konstrukcja może się pod nim zawalić. Wiele razy odwiedzał to miejsce i wiedział dokładnie, na którym schodku można stawać, a na którym lepiej nie. Gdy dotarł na sam szczyt podszedł do ciężkich, metalowych drzwi i pchnął je z całej siły. Okropnie zatrzeszczały i otwarły się na oścież. 
Wyszedł na świeże powietrze i podszedł do krawędzi dachu.

Ułożył się wygodnie i obserwował miasto z lotu ptaka. Przednie łapy zwisały mu swobodnie z krawędzi podłoża, a uszy wychwytywały każdy choćby najmniejszy dźwięk. Nos badał wszystkie zapachy, które ostry wiatr przynosił z chłodnym podmuchem.
Elante lubił to miejsce. Zazwyczaj przychodził tu nocą, kiedy widać było na granatowym niebie cudne, iskrzące się gwiazdy.
Nie bał się wysokości. Nie bał się upadku. Nie bał się bycia odważnym. Jego oczy pochłaniały ten niezwykły widok. Czuł bezgraniczne przywiązanie do tego wiatru, szarpiącego jego długą sierść, do promieni słońca, delikatnie łaskoczących jego pysk. 
Zaczął wylizywać zakrwawione miejsca.
Czas, który spędził sam na sam w oczekiwaniu na powrót matki, zmienił go nie do poznania. Kiedyś miał w sobie mnóstwo energii, teraz wszystko było dla niego bez znaczenia. Nie obchodziło go jego życie. Nic. Jedynie Brego czasami dodawał mu otuchy, choć starał się tego nie okazywać. Jednym słowem: z małego, ciekawego świata szczeniaka wyrósł znudzony życiem młody wilk.
Przeczesywał wzrokiem każdą ulicę, każdy zakamarek i każdy zaułek. Bo nosił w sobie nadzieję, że może jeszcze kiedyś znajdzie matkę i siostrę. Że skoro on przeżył to i im się udało.
Usłyszał trzepot skrzydeł Brego i uniósł głowę. Ptak wpatrywał się w niego wyczekująco.
- Chodź, jak musisz. - wydusił z grzeczności.
Towarzysz uśmiechnął się lekko i wylądował obok przyjaciela.
- Wiesz... - zaczął.
- Wiem, wiem. Czasami nie panujesz nad tym co mówisz. - przerwał mu.
- W zasadzie to miałem trochę racji. - powiedział niepewnie, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie Elante, natychmiast przerwał. - Masz rację. - dokończył.
Nastała chwila ciszy.
- Przynajmniej jesteśmy we dwóch, nie? Razem zawsze raźniej. - zagaił jastrząb.
El z trudem wymusił u siebie uśmiech i zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy ciszy.
- Ciekawe jak to by było, gdybyśmy nie byli sami...

środa, 22 czerwca 2016

Prolog

Cichy las. Wkoło śmiga delikatny wietrzyk, łaskocząc delikatnie twój nos. Wszystko nowe: zapachy, jakaś wielka świecąca kula na niebie i uspakajający dotyk pyszczka matki. I odgłosy gwaru miasta w oddali.
Malutki Elante leżał wtulony w ciepłe, białe futro młodej wilczycy. Jego starsza siostra, Skerena, siedziała w łapach mamy i obserwowała bez przerwy małą puchatą, czerwoną kuleczkę, która nawet jeszcze nie potrafiła chodzić.
- Mamo, kiedy będę się mogła z nim pobawić? - zawodziła co chwilę.
- Musisz nieco poczekać, on zapewne też chciałby już gdzieś pomknąć na własnych, w pełni sprawnych łapach.
Zbliżyła głowę do szczeniaka i polizała go czule. Odpowiedział jej cichy pisk.

***

- Skera, gonisz! - wrzasnął młody wilczek i nie zdążył przebiec nawet kilku kroków, kiedy podwinęła mu się łapa.
Walnął pyszczkiem o ziemię i poczuł dodatkowy nacisk łap starszej siostry na łbie.
- Ale z ciebie ciamajda! Po raz siódmy z kolei to samo! Ja chcę się pobawić, a nie bez przerwy patrzeć jak walisz pyskiem w piach.
Zeszła z brata i przewróciła zrezygnowana oczami.
Nagle przywarła do ziemi i wysunęła pazury.
- Sker, co robisz?
- Ćśśś! Bo mi spłoszysz zabawkę! - przerwała mu natychmiast.
Dopiero teraz zauważył zająca ukrytego w krzakach i sparaliżowanego strachem.
- Wiesz, chyba nie powinnaś tego robić! - powiedział powoli, ale stanowczo. Ona jednak nie zwracała na niego uwagi.
- Chodź tu, mały. - zaczęła szeptać w stronę zwierzyny. - No chodź. Pobawimy się w berka...
Skoczyła na zająca, ale ktoś uderzył w nią w locie i spadła w pobliskie błoto.
Zając czmychnął, a ona starała się oczyścić oczy z lepkiej mazi.
- Nic ci nie jest? - usłyszała obok siebie głos przyjaciela i wydostała się z kałuży.
- To ty mnie uderzyłeś?! - wpadła w furię. - Prawie go miałam! To byłaby moja pierwsza zdobycz! No i jeszcze jestem cała umazana w tym ochydztwie!
Skerena miała pod względem koloru futra gorzej od Elante, ponieważ jej sierść była biała jak śnieg i brudziła się od wszystkiego. Teraz wyglądała co najmniej okropnie. Pojedyncze włoski posklejały się ze sobą i utworzyły sporej wielkości kołtuny.
- Jedliśmy już dzisiaj obiad, a dla przyjemności nie powinno się zabijać! - mimo, że był mniejszy i słabszy od Skery to ustawił się w bojowej pozie bez odrobiny wahania.
Skerena najeżyła sierść na karku i zanosiło się na bójkę, kiedy nagle z zarośli wybiegła ich matka.
- Mamo? - powiedzieli równocześnie.
- Nie ma czasu wyjaśniać. Mam przeczucie... Czuję, że zaraz zdarzy się coś złego... - pochwyciła syna i uniosła go delikatnie ściskając zębami skórę na karku malca. - Skerena, nadążysz? I dlaczego jesteś taka brudna? - zwróciła się w stronę umazanej wilczycy. 
Ta tylko coś wyburczała pod nosem i po chwili cała trójka gnała przed siebie.
Przez chwilę nic się nie działo. Dopiero po paru minutach niepozornej ciszy rozległ się wybuch tak głośny, że Skera upadła ogłuszona na ziemię.
Dorosłej waderze na szczęście nic się nie stało i dalej biegła przed siebie.
Nad miastem zaczął się unosić dym i ogień. Zwierzęta w lesie zaczęły wariować. 
Szukając ratunku, samotna matka rzuciła się zdesperowana w stronę miasta.
Znała tam pewną, opuszczoną piwnicę, w której zawsze mogli się czuć bezpiecznie.
Biegła przez ulice, skrzyżowania i zaułki. Wokół niej unosił się dym i iskry ognia. Niespodziewanie naprzeciw niej wyłonił się zza zakrętu tłum przerażonych ludzi. Zaczęła uciekać i przez to zmyliła kierunek.
W końcu znalazła jakąś wąską uliczkę i odcięła się od tłumu piszczących stworzeń. Okazało się jednak, że wiedzie donikąd. Na końcu niej znajdował się zagradzający drogę płot. Zrezygnowana uciekinierka ułożyła się w kącie barykady i postawiła na ziemię synka.
- Jak dobrze, że przynajmniej jesteśmy razem, prawda?
Sparaliżowany strachem Elante nic nie odpowiedział. Czuł jedynie jak mama liże go delikatnie po pyszczku.
- Chwila, gdzie jest Skera?! - wadera poderwała się przerażona z ziemi i zaczęła wyć.
Nikt jej nie odpowiedział.
- Muszę ją znaleźć... - szepnęła sama do siebie i zwróciła się do szczeniaka. - Zaczekaj tu na mnie i nigdzie się nie ruszaj!
El usłuchał i patrzył przez chwilę jak jedyna znana mu i kochana osoba znika za rogiem.
Czekał. Czekał jeszcze długo, ale matka nie pojawiała się. Nikt nie nadchodził. W głowie miał pełno strasznych myśli, które co chwila ustępowały miejsca nowym. W jego oczach widać było łzy i iskry ognia unoszące się w powietrzu, a raczej zatrutym dymie.
Zamknął oczy i... Obudził się.
Młody wilk leżał w tym samym miejscu na tej samej ulicy. Znał całe miasto na wylot. Przez te wszystkie dni, miesiące zwiedził sporo miejsc i znalazł mnóstwo pustych kryjówek, ale wciąż wracał na to samo miejsce, bo nigdy nie zapomniał...
- Znowu ten sen. - powiedział sam do siebie i położył łeb na łapach.
Nie był tym samym małym, przerażonym wilczkiem co kiedyś. Teraz w jego oczach widać było jedynie wyraz obojętności na wszystko co się dokoła działo.