sobota, 2 lipca 2016

,,Jest całkiem jak ja, tyle że inny.''

- Nie chcę cię!!! - wrzasnęła biała wilczyca.
- Mamo...
- Myślałeś, że nie miałam zamiaru cię zostawić? Zrobiłam to specjalnie! Przez ciebie twoja siostra nie żyje!!! Nienawidzę cię! - odwróciła się od syna i pobiegła w stronę elektrowni atomowej.
- Nie, czekaj! - wilk zaczął płakać i rzucił się za matką.
Oddalała się coraz bardziej.
- Nie! Nie wchodź tam! - krzyknął, ale było już za późno.
Głośny wybuch. Reakcja atomowa odrzuciła Elante tak daleko, że uderzył w ścianę jednego z bloków i strzaskał sobie kręgosłup. Upadł na ziemię i sapnął ciężko. Dym zaczął szczypać go w oczy, łzy zasnuwać je mgłą.
Przymknął powieki, a gdy je otworzył leżał znowu na szczycie tego samego bloku, na którym postanowił uciąć sobie drzemkę.
Dyszał przez chwilę ciężko. Ponownie ułożył głowę pomiędzy łapami, aby zakryć łzy, ale nie wiele to dało. Siedzący obok Brego już to dostrzegł. W końcu był jastrzębiem i miał bystre oko.
- Jaki tym razem miałeś koszmar? - spytał ściszonym głosem.
Wilk przez chwilę zastanawiał się co ma odpowiedzieć.
- Po prostu ból pleców jak zwykle się nieco nasilił. To wszystko. - rzucił po chwili na odczepnego.
- Głodny jestem. - dodał po chwili Brego. - Idziesz ze mną nad rzekę?
- Nie mam nic lepszego do roboty, więc mogę się poświęcić. - wymamrotał i dźwignął się z trudem na łapy. Rany mimo wszystko były jeszcze świeże i przez nie trudniej było się poruszać.
Jeśliby pójść na południe można było dotrzeć do rzeki Prypeć pokonując zaledwie kilka kilometrów. Wystarczyło skierować się w stronę ogromnego Diabelskiego Młyna, a potem przejść ze dwa kilometry wiodącą na wprost ulicą.
Brego poleciał pierwszy. O wiele szybciej dotarł na miejsce. Za to Elante miał nieco dłuższą trasę do pokonania. Po pewnym czasie marszu asfaltowa droga urwała się i zastąpiła ją żwirowa, wyjeżdżona przez dawne pojazdy poruszające się tą trasą.
Mijał słupy wysokiego napięcia i pojedyncze krzaki, które stopniowo zaczynały pojawiać się w towarzystwie różnych innych roślin. Krajobraz dopełniała złota, sucha i bujnie rosnąca trawa.
Kroki wilka odbijały się i rozchodziły echem po całym obszarze. Słyszał jedynie bicie swojego serca i odgłosy polującego na ryby jastrzębia. Zapewne niektórych przerażałaby ta cisza, ale nie jego. Dla Elante tak właśnie wyglądała codzienność. Nawet lubił tę ciszę. Łatwiej w niej było pozbierać myśli i skupić się na swoich sprawach.
Ciągle nie mógł wygnać z głowy tego uporczywego snu, który wciąż go nawiedzał.
Co jeżeli ona naprawdę mnie porzuciła?, myślał, Co jeżeli nigdy mnie nie chciała? Zawsze wolała moją siostrę? A może obie mnie oszukały?
- El! Popatrz! Widzisz jaki wielki?! - jego przemyślenia przerwał głos przyjaciela. Trzymał w szponach urodziwą rybę. - Ty też chcesz?! - Nie odpowiedział. - Dobra! I tak ci złapię! - dokończył Brego i zanurkował ze świstem powietrza w dół
Wilk przez chwilę badał wzrokiem otoczenie. Po chwili podszedł do krawędzi brzegu i usadowił się na miękkiej trawie. Kiedy znów zaczęły przychodzić mu do głowy te same myśli, zacisnął mocno oczy, żeby pohamować łzy.
- Dlaczego wszystko jest takie bez sensu?!!! - wrzasnął na całe gardło, aby choć trochę sobie ulżyć.
Jastrząb zerknął na niego bacznie, ale gdy bliżej ocenił sytuację wrócił do swojego zajęcia.
El spuścił głowę i wpatrywał się w gładką taflę wody, która teraz falowała lekko.
- El?! Chodź tu! Szybko!!! - głos Brego przybrał nieco histeryczny ton.
- Słuchaj, jak znowu masz jakąś tłustą rybę to mnie to...
- El!!! Masz tu przyjść!!! - przerwał mu natychmiast.
- Gdzie?! Mam się wzbić w powietrze?!
Jastrząb poszybował w jego kierunku, ale nie usiadł mu na plecy jak zawsze, tylko utrzymywał się w powietrzu tuż przed pyskiem towarzysza.
- Tam ktoś jest, na tej wystającej z wody gałęzi. Musisz mu pomóc, bo chyba zaraz się się zsunie, a ja nie mam tyle siły, żeby go udźwignąć.
- Nie mamy pojęcia, kim jest. Skąd możesz mieć pewność, że nie napadnie mnie tak jak za ostatnim razem? - oboje zwrócili swoje spojrzenia w tamtym kierunku.
- Po prostu mam przeczucie. W dodatku wygląda na szczeniaka.
Wilk zastanawiał się przez chwilę. Prąd w rzece był co prawda dosyć słaby, ale muł pod łapami wyjątkowo zdradliwy. Gdzieniegdzie głębokość sięgała do nawet 5 m przy brzegu.
Odkręcił się na pięcie i ruszył w kierunku miasta.
- Hej! Ty niby dokąd?!!! - zawołał oburzony, ale nagle Elante odwrócił się i zaczął biec co sił w łapach. Skoczył i rozległ się głośny plusk. Na moment woda zalał mu uszy i przysłoniła oczy, ale natychmiast zaczął energicznie przebierać łapami, pokonując opór wody. Cel znajdował się metr od niego. Zbliżył się ostrożnie i przez chwilę przyglądał się rozdygotanemu szczeniakowi. Jego sierść była przemoczona.
- Słuchaj, pomogę ci. Musisz tylko wskoczyć mi na plecy. - mówił powoli i spokojnie, jakby w ogóle nie byli w tak niebezpiecznej sytuacji.
Mały pokiwał łbem i kiedy Elante ustawił się pod najlepszym dla szczeniaka kątem ten spróbował choćby resztkami sił wdrapać mu się na grzbiet.
El zwrócił się do brzegu. Czuł jak ciało biedaka drży z zimna i strachu.
Podpłynął ostrożnie do brzegu i wyskoczył z rzeki.
Nachylił się nad ziemią, pozwalając młodemu zeskoczyć na ciepłą trawę.
Kiedy szczeniak opuścił miejsce transportu wilk otrzepał się, ochlapując stojącego obok Brego.
- Tyle razy ci mówiłem! Jak chcesz się pozbyć z siebie wody to ostrzegaj przynajmniej! - wymamrotał, czyszcząc mokre pióra.
Przez moment jakby zupełnie zapomnieli, że nie są wcale sami. Tę chwilę przerwał głośny śmiech.
Ze zdumieniem obserwowali jak mały tarza się po nagrzanej od słońca ziemi, merdając ogonkiem.
- Młody, z tobą jest coś nie tak? - El przechylił łeb i patrzył na niego jak na idiotę. - Ty przed chwilą o mało co nie zginąłeś! Według ciebie to jest śmieszne?!
- No jasne! - przekręcił się na brzuch i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To było czadowe! Sam też bym sobie poradził. - wyprostował się dumnie.
- Gdzie jest twoja matka? - przerwał mu jastrząb.
- Nie ma jej. Porzuciła mnie. - Elante drgnął lekko. - Nie obchodzi ją ani to gdzie jestem, ani to co robię. - mówił wciąż beztroskim tonem, jakby to nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.
- I co...? - El wydawał się być nieco zdezorientowany. - Jesteś pewny, że ona cię... porzuciła? Może po prostu... Nieważne. Jakim cudem znalazłeś się tak daleko od brzegu?
- Powiedzmy, że mam dosyć dziwne skłonności do wody. Kiedy ją widzę nie mogę się powstrzymać i... Jakoś tak wychodzi. Nawet nie wiem jakim cudem nagle znajduję się w podobnych miejscach.
- Czyli co...? Żyjesz sam?
- No. - uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Więc idziesz z nami. - El podszedł do szczeniaka i uniósł zębami za skórę na karku.
Brego zerknął na niego zdezorientowany.
- Na-naprawdę? - nie spodziewał się takiej decyzji ze strony wilka.
- Ej! Puszczaj! Ja chcę być wolny! Sam sobie radzę! - wrzeszczał szczeniak i zaczął się wyrywać, ale na niewiele mu się to zdało.
Wkrótce dotarli do tego samego bloku. Weszli na dach i dopiero wtedy Elante odstawił szczeniaka.
- Nie mówiłeś jak się nazywasz. - zauważył.
- Wypuśćcie mnie! - wyszczerzył zęby i ustawił się w bojowej pozie. Na nikim nie wywarł żadnego wrażenia.
- Zaczynasz mnie wnerwiać. - wyburczał El i położył się na swoim ulubionym miejscu, czyli na krawędzi dachu.
- To ja może skoczę po te ryby. - Brego wzniósł się w powietrze i zawrócił w stronę rzeki.
El kątem oka obserwował jak mały zakrada się do wyjścia.
- To ci nic nie da.
- A-ale niby co? - spytał nieco zmieszany.
Widząc zerową reakcję opiekuna podszedł do niego i przyjrzał mu się uważnie.
- A ty dlaczego taki sztywny? - zaczął bawić się jego ogonem.
El natychmiast posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i warknął cicho. Młody odsunął się nieco.
- Sztywniak. - wymamrotał. - Jestem Rico.

Późną nocą Rico trochę ochłonął, ku zadowoleniu Elante, i wreszcie zasnął.
El przyglądał mu się przez chwilę. Brego też już chyba spał. Podszedł cicho do malca i otulił go swoim futrem.
- A wydajesz się taki sztywny. - usłyszał szept przyjaciela.Zwrócił w jego stronę łeb. - Dlaczego jego przyjąłeś bez wahania?
- Nie chcę, żeby miał takie dzieciństwo jakim było moje. Poza tym, jest całkiem jak ja, tyle że inny. - zwinął się w kłębek okrywając malucha puszystym ogonem.